#jednostki specjalne
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Ostatni Świadek
Trzynaście moich lat w JW GROM
Komandos
Cel Snajpera
GROM: Siła i Honor
---
reszta:
zafganistanu.pl
Droga Wojownika
Helikopter w ogniu
---
Tylko jedna osoba, tytułowy ostatni świadek, może uratować honor żołnierza Wojska Polskiego. Zszargany przez media, opluwany przez społeczeństwo i pogardzany przez polityków stał się wart tyle, co tłumaczenia morderców niewinnych dzieci. Polacy w kraju już wydali wyrok. Śmierć bezbronnych cywilów w wiosce, w której wcześniej zabito jednego z żołnierzy, musi być wynikiem zemsty. Zwłaszcza że wszyscy widzieli filmik, na którym Polak krzyczy: „Dobijam rannego psa!” i strzela, stojąc pośród ciał… Wojna w Afganistanie toczy się nie tylko pomiędzy żołnierzami i talibami. To także polityczna potyczka w kraju, zręcznie podjudzana przez medialną machinę zniekształcającą informacje docierające z prowincji Ghazni. Nie ma w nich miejsca na żołnierskie braterstwo, ponadludzkie poświęcenie, paraliżujący strach przed wyjazdem na patrol czy nieopisany ból po stracie przyjaciela, który zginął w wybuchu miny pułapki. Liczy się tylko to, że ktoś zabija Polaków albo – co gorsza – zabijają Polacy. Powieść Marcina Ogdowskiego jest książką przełomową. Po raz pierwszy w historii najtrudniejszej „misji stabilizacyjnej” w dziejach polskiego wojska Czytelnik ma szansę przekonać się, jak bardzo jego wizja wojny – wykreowana przez prasę, radio i telewizję – różni się od rzeczywistości. W książce fikcję stanowią bowiem tylko wydarzenia. Problemy wojskowych, kłamstwa polityków i manipulacje dziennikarzy są, niestety, prawdziwe. I tak samo zabójcze, jak podkładane przez talibów bomby.
W tej pierwszej tego typu książce w Polsce - wspomnieniach operatora współczesnych polskich, wojskowych jednostek specjalnych - Andrzej K. Kisiel opisuje trzynaście lat służby w Jednostce Wojskowej 2305, bardziej znanej jako GROM.
Nie znajdziecie tu wielu informacji o datach, celach i technicznych aspektach akcji. Pokazujemy operatora GROM-u z jego bardziej ludzkiej, prywatnej strony – jako człowieka, który spełnił swoje marzenie o służbie w najbardziej elitarnej jednostce Wojska Polskiego.
Opisaliśmy drogę Andrzeja do GROM-u, od najmłodszych lat i fascynacji wojskiem, poprzez liceum wojskowe, szkołę podchorążych i 1 Pułk Specjalny Komandosów. Zdradzamy szczegóły selekcji i kursu podstawowego – dwóch etapów, które trzeba przejść, by założyć upragniony szary beret. Nie boimy się opowiedzieć o błędach i wypadkach podczas szkolenia. Szczerze opisujemy atak na platformę KAAOT, czyszczenie wejścia do i samego portu Umm Qasr oraz początki współpracy z amerykańskimi Navy SEAL. Współpracy, która przerodziła się w Braterstwo. I dalej – 4 tury bojowe w Iraku, ponad 100 akcji bojowych tzw. direct action, Afganistan – jest o czym opowiadać...
Miejsce: wyspa Vieques, Morze Karaibskie
Zadanie: obezwładnić 40 uzbrojonych terrorystów, odbić zakładnika i odzyskać skradzioną broń jądrową
Oddział: SEAL Team Six
Dowódca: Richard Marcinko
Z raportu misji: Podczas desantu nie otwiera się spadochron dowódcy. Zapasowy spadochron również nie zadziałał. Odległość od ziemi: 3,5 kilometra. Marcinko nie ma więcej zapasowych spadochronów...
Tak rozpoczyna się książka jednego z najniezwyklejszych amerykańskich komandosów.
Richard Marcinko pisze tak, jak działa: od razu wciska gaz do dechy i nie zwalnia do ostatniej strony. Od opisu pierwszej misji SEAL Team Six poprzez walkę z Wietkongiem i starcia z waszyngtońską administracją do kulisów tajnych operacji w najbardziej zapalnych punktach świata.
Kontrowersyjny i nie przebierający w metodach Marcinko nie udaje, że wojna jest zabawą dla chłopców z dobrego domu. Nie może taka być, bo po drugiej stronie są prawdziwi dranie. I tylko ludzie tacy jak Richard Marcinko mogą nas przed nimi obronić.
Iraccy rebelianci wyznaczyli za jego głowę nagrodę.Żołnierze GROM-u nie tylko byli jego towarzyszami broni, ale nauczyli go też, czym jest Żubrówka.
Chris Kyle był chłopakiem z Teksasu, gdy dołączył do SEALsów. Nie trzeba było długo czekać, aby okazało się, że na linii frontu młody kowboj radzi sobie równie dobrze jak na rodeo. W tej pełnej adrenaliny książce, o której mówiły media na całym świecie - od CNN do TVN24 - opowiada o swoim udziale w misji w Iraku i wspólnych akcjach z Polakami z GROM-u.
Pół miliona egzemplarzy sprzedanych w USA w trzy miesiące! Książka, która strąciła ze szczytu listy bestsellerów „New York Timesa” biografię Steve'a Jobsa. Książka zawiera opisy wspólnych AKCJI z GROM-em.
Generał Petelicki zajmująco opowiada o ostatnich trzydziestu latach swego życia: o tradycji rodzinnej i pracy w wywiadzie, a przede wszystkim o jednostce GROM i walce z terroryzmem. Szczegółowo przedstawia historię GROMU, ukazując żmudną drogę od rozkazu o utworzeniu jednostki do jej pierwszej akcji bojowej, następnie zaś do akcji kolejnych, o których opinia publiczna albo nie wie, albo też wie bardzo mało. Równie tajemnicze są szczegóły codziennego funkcjonowania jednostki specjalnej, a opowieści Sławomira Petelickiego sprawiają, że książkę czyta się z wypiekami na twarzy.
Na początek GROM.
Jednostka Wojskowa GROM dziedziczy tradycje legendarnych Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej.
Wywiad niemiecki, działający w Anglii, nigdy nie trafił na ich ślad. Nigdy wszyscy, a było ich 316 (w tym jedna kobieta), nie stanęli obok siebie na jednej zbiórce - w jednym szeregu. Nigdy też nie stworzyli, w typowym rozumieniu, związku zbrojnego czy oddziału wojskowego. W czasie II Wojny Światowej Cichociemni - komandosi przygotowani i najlepiej wyszkoleni przez SOE w Wielkiej Brytanii - byli pojedynczo lub w małych grupach przerzucani do okupowanej Polski.
Na przełomie lat 1941/1942 w rozproszonych po mglistej i górzystej Szkocji obozach szkoleniowych narodził się dumny przydomek, znakomicie oddający charakter działań żołnierskiej elity przygotowywanej do cichego działania w mroku nocy. To właśnie słowa charakteryzujące warunki w jakich prowadzili walkę - cisza i ciemność - dały początek charyzmatycznemu mianu - Cichociemni. Na początek byli tak nazywani dlatego, że znikali ze swoich macierzystych jednostek nagle i cicho, w niewiadomym celu.
Kandydaci na cichociemnych zwerbowani przez Oddział VI (od 1942 roku Oddział Specjalny) Sztabu Głównego Naczelnego Wodza, przechodzili szereg kursów polskich i brytyjskich. Program szkolenia doskonalono z upływem czasu. Obejmował on cztery grupy kursów: zasadnicze, specjalistyczne, uzupełniające oraz praktyki. Szkolenie Cichociemnego trwało kilka miesięcy. Inaczej przebiegało szkolenie skoczków przewidzianych jako dywersanci czy dowódcy oddziałów powstańczych, a inaczej radiotelegrafistów, wywiadowców, oficerów sztabowych lub instruktorów broni pancernej, lotników, specjalistów od propagandy czy fałszerzy dokumentów. Zasadą było, że wszyscy musieli ukończyć kurs spadochronowy i odprawowy.
W czasie wojny byli pojedynczo lub w małych grupach przerzucani do okupowanej Polski.
Spośród 316 Cichociemnych:
- sześciu zginęło podczas lotu do kraju,
- trzech zginęło w czasie skoku nad Polską,
- trzydziestu pięciu zostało zamordowanych w katowniach gestapo,
- dwunastu zginęło w obozach koncentracyjnych,
- dwudziestu sześciu poległo w walkach partyzanckich,
- osiemnastu poległo w Powstaniu Warszawskim,
- trzech zażyło truciznę w trakcie aresztowania,
- sześciu stracono po wojnie.
Oznaka rozpoznawcza (noszona na prawym ramieniu) dla żołnierzy zespołów bojowych Jednostki Wojskowej GROM, którzy pomyślnie ukończyli kurs podstawowy oraz specjalistyczne szkolenie bojowe.
Przyznawana od 08.06.2009 roku.
Na Sztandarze Jednostki umieszczono między innymi datę pierwszego zrzutu Cichociemnych do okupowanej Polski - 15 lutego 1941 roku, datę utworzenia Grupy Reagowania Operacyjno-Manewrowego - 13 lipca 1990 roku, symboliczny numer GROM "13", znak spadochronowy Cichociemnych, wzorowany na nim znak Jednostki GROM w postaci pikującego orła ze złotą błyskawicą (gromem) w szponach; po środku krzyży kawalerskich umieszczono wizerunek orła białego, a z drugiej strony napis: "Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Na terenie Jednostki GROM znajduje się Sala Tradycji poświęcona Cichociemnym, do której skoczkowie Armii Krajowej przekazali swoje osobiste pamiątki.
Przyjeżdżając do Warszawy z głębi kraju lub zza granicy, zawsze mogą liczyć na przyjęcie i gościnę w Jednostce.
Każdego roku w trzecią niedzielę maja, Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej oraz ich krewni zjeżdżają z całego świata, aby złożyć wieniec przy pomniku upamiętniającym bohaterskie czyny, chwałę i męstwo Cichociemnych na Cmentarzu Powązkowskim. Po przybyciu do Jednostki uczestnicy spotkania składają kwiaty pod Pomnikiem Braterstwa Broni Żołnierzy GROM i Cichociemnych, po czym spotykają się w Sali Tradycji poświeconej Ich pamięci. Jest to czas refleksji i wspomnień. Na jednej ze ścian umieszczono fotografie wszystkich 316 Cichociemnych. W tym wyjątkowym dniu wszyscy stoją w jednym zwartym szeregu - żyjący z tymi, którzy odeszli w chwale na wieczna wartę.
Słynna naszywka, używa w boju. Ma ona upamiętnić bohaterów z Powstania Warszawskiego.
Odznaka GROM
(noszona na piersi nad lewą kieszenią munduru wyjściowego i galowego)
występuje jako: brązowa, srebrna, złota oraz honorowa,
jest przyznawana przez Kapitułę ds. Odznaki GROM zgodnie z zasadami określonymi Regulaminem Odznaki GROM
Pomnik poświęcony cichociemnym na terenie GROM-u przedstawia z lewej strony znak cichociemnych, a z prawej odznakę GROM-u.
Berety - koloru szarego - takie same, jakie nosili podczas II wojny światowej żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej (SBS). Nie jest to bynajmniej o nawiązanie do jej tradycji, które kontynuuje obecnie 6. Brygada Desantowo Szturmowa, zachowująca jednak noszone już wcześniej ciemnoczerwone berety. Cichociemni część szkolenia odbywali w 1. SBS i przerzucani byli do akcji pojedynczo lub w małych grupkach w ubraniach cywilnych, a co za tym idzie nie mogli skorzystać z dobrodziejstw munduru, określonych przez Konwencję Genewską (dlatego czasem nazywano ich żołnierzami bez mundurów). Gdyby więc występowali w zwartych, umundurowanych pododdziałach, mieliby prawdopodobnie na sobie mundury i szare berety brygady spadochronowej. Wybór koloru beretów dla jednostki nie był więc przypadkowy.
http://www.grom.wp.mil.pl/
Tak zaczyna się historia GROM-u
Cztery lata wcześniej rozpoczyna się akcja MOST. Premier Tadeusz Mazowiecki zgodził się, aby rosyjscy Żydzi z ZSRR mogli z Warszawy wylatywać do Izraela. Niedługo potem w Bejrucie zostało postrzelonych dwóch Polaków, ponieważ fundamentaliści przestali uważać Polskę za kraj przyjazny. Wtedy narodził się plan powstania antyterrorystycznej jednostki specjalnej. Jej zadaniem miało być reagowanie na zagrożenie terrorystyczne obywateli Polski poza granicami kraju.
Za pomysłem utworzenia GROM-u stał płk Sławomir Petelicki. Podobno ówczesny szef MSW Krzysztof Kozłowski zapytał go, ile czasu i sprzętu potrzebuje, aby stworzyć jednostkę specjalną. – Czas mierzył w miesiącach, a potrzebował poligonu i trochę broni. No i prawa do werbowania ludzi – mówił Kozłowski w filmie „GROM – prawdziwa historia”.
Pierwszy nabór do jednostki płk Petelicki zorganizował sam. Służbę w GROM-ie proponował najlepszym żołnierzom, policjantom, pracownikom wywiadu. Jeździł po całej Polsce, aby na własne oczy zobaczyć, kto nadaje się na specjalsa.
Kiedy polscy komandosi tworzyli swoją nową jednostkę, w Iraku polski wywiad prowadził operację SAMUM. Agenci pomogli wydostać się z Iraku sześciu oficerom amerykańskiego wywiadu. Tego heroicznego zadania nie chcieli podjąć się nawet Brytyjczycy. Rząd amerykański w podziękowaniu za tę świetnie przeprowadzoną operację m.in. zaczął szkolić żołnierzy pierwszej polskiej jednostki specjalnej. Operacją w Iraku kierował Gromosław Czempiński. Niektórzy sugerują, że od jego imienia pochodzi nazwa GROM. – To dzięki niemu otrzymaliśmy pomoc Amerykanów – mówił w „GROM – prawdziwa historia” gen. Petelicki. – Poza tym GROM dobrze brzmi. GROM – atak z jasnego nieba – dodaje generał.
Instruktorami szkolenia Polaków w USA byli żołnierze z Delta Force. Mordercze ćwiczenia Amerykanie przeprowadzali w górach. GROM-owcy przez kilka dni nie spali, jedli minimalną ilość jedzenia. Tak hartowali swoje organizmy i uczyli się, jak przetrwać.
Potem zasady tamtego ekstremalnego szkolenia przenieśli na własne podwórko. Od początku istnienia podczas ćwiczeń używali tylko ostrej amunicji. Każdego, kto chciał zostać GROM-owcem, czekała nie tylko ostra selekcja, morderczy sprawdzian siły i psychiki, ale też sprawdzian zaufania. Kandydat musiał usiąść na miejscu zakładnika, którego więzili „terroryści”. Do ciemnego pomieszczenia, w którym przebywał, wbiegali komandosi i eliminowali „przeciwnika”. Używali ostrej amunicji i ładunków wybuchowych. Zaufanie i wiara w umiejętności kolegów z jednostki – tego operatorzy uczą się od początku istnienia GROM-u.
Zaczęli na Haiti, potem były Bałkany
Pierwszym sprawdzianem dla GROM-u było Haiti.
W 1991 roku wojsko obaliło prezydenta Haiti Jean-Bertranda Aristide. Władzę przejęła junta wojskowa, a Rada Bezpieczeństwa ONZ nałożyła na to środkowoamerykańskie państwo, zajmujące część wyspy Haiti na Morzu Karaibskim, embargo ekonomiczne. W jego wyniku Haiti pogrążyło się w nędzy i chaosie, które próbowała zwalczyć utworzona w 1993 roku misja ONZ. Poniosła jednak klęskę, zmuszając RB ONZ do wydania rezolucji, wzywającej do utworzenia Wielonarodowych Sił (Multinational Forces – MNF), nad którymi dowodzenie objęły Stany Zjednoczone.
51 komandosów pod wodzą płk. Petelickiego pojechało tam 17 października 1994 roku, aby pomóc USA w zaprowadzaniu pokoju. Na miejscu pracowali z amerykańskimi rangersami.
Polacy nie tylko pilnowali porządku i spokoju, ale także brali udział w działaniach antyterrorystycznych, pomogli transportować rannych Amerykanów, ochraniali VIP-ów. Uratowali życie 26 osobom. Płk Petelicki jako pierwszy cudzoziemiec po misji dostał amerykański „Medal for Military Merit”, a czterech jego podwładnych dostało wyróżnienia.
W 1997 roku GROM-owcy wzięli udział w misji pokojowej ONZ na Bałkanach. W wyniszczonym wojną kraju stworzyli swoją bazę w byłej stacji benzynowej. Wszyscy ostrzegali ich, że są na terenie bossa świata przestępczego, który będzie próbował ich zabić. – Ale jakoś mu się nie udało – wspomina uczestnik tamtej misji. Sukcesem Polaków było zatrzymanie Slavka Dogmanowica, zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego za śmierć 300 Chorwatów. Trzy lata później komandosi GROM-u odpowiadali za ochronę szefa misji weryfikacyjnej OBWE – Amerykanina Williama G. Walkera podczas jego wizyty w Kosowie i Macedonii. W 2001 roku w Kosowie ścigali zbrodniarzy wojennych.
Misja w Iraku – powód do dumy
W kwietniu 2002 roku rozpoczęła się misja GROM-u nad Zatoką Perską. Zadaniem komandosów było kontrolowanie statków. Sprawdzali, czy rebelianci nie przemycają na nich broni oraz czy nie jest łamany zakaz handlu ropą naftową z Irakiem.
Rok później GROM walczył również u boku Amerykanów podczas drugiej wojny nad Zatoką Perską. Komandosi wsławili się tam odbiciem instalacji naftowych niedaleko półwyspu Fao oraz przejęciem kontroli nad portem Umm Qasr. Gdy po tej operacji świat obiegły zdjęcia operatorów GROM-u, Polacy dowiedzieli się, że wojna w Iraku to także ich wojna.
Iracka misja jednostki zakończyła się w grudniu 2004 roku. Polscy komandosi przeprowadzili w tym czasie ponad 200 akcji bezpośrednich, w których zatrzymali kilkuset podejrzanych o terroryzm, w tym kilka osób z tzw. talii kart – najbardziej poszukiwanych prominentów reżimu Saddama Husajna.
Będą pamiętać o kapitanie
W 2002 roku GROM-owcy polecieli też do Afganistanu, do bazy Bagram. – Przed rozpoczęciem wykonywania zadań w Afganistanie trzeba przejść aklimatyzację – mówi jeden z operatorów. – Panuje tam zupełnie inny klimat, konieczna jest zmiana nawyków. Nie jest łatwo wytrzymać w upale, na górzystym terenie, cały czas w mundurze, z ciężkim wyposażeniem.
Na początku misji chronili polskich saperów, którzy rozminowywali teren. Dbali też o bezpieczeństwo VIP-ów, którzy przylatywali z różnych części świata do Afganistanu. – Talibowie to trudny przeciwnik, zahartowany w trudnych warunkach, znający teren, potrafiący się po nim świetnie poruszać – opowiada operator GROM-u, uczestnik misji.
O swoich operacjach w Afganistanie nie mogą mówić dużo. Opinia publiczna może usłyszeć tylko o nielicznych, między innymi uwolnieniu afgańskich policjantów z rąk terrorystów w 2010 roku, o wysadzeniu fabryki broni ukrytej w jednej z niepozornych chałup w dystrykcie Karabach. Stoczyli też 3-godzinną walkę z terrorystami. Zginęło wtedy wielu napastników, operatorzy wyszli z bitwy zwycięsko.
23 stycznia 2013 roku to smutny dzień dla jednostki. W Afganistanie zginął wtedy pierwszy żołnierz GROM – kpt. Krzysztof Woźniak. Był dowódcą sekcji bojowej GROM, poległ podczas prowadzenia operacji zatrzymywania Abdula Rahmana, jednego z najgroźniejszych terrorystów poszukiwanych na terenie Afganistanu.
Rezygnujesz? Tu są tylko najlepsi!
Trudno namówić operatora GROM-u na rozmowę o jednostce. – Takie mamy zasady – odpowiadają. – Nie usłyszysz od nas, jak działamy, nie zdobędziesz informacji o naszej taktyce, o tym, jak wyglądają nasze szkolenia.
Już to, że służą w GROM-ie, jest tajemnicą. Kiedy przypadkowi ludzie, znajomi pytają ich o pracę, muszą minąć się z prawdą. – Czasami bywam przedstawicielem handlowym, czasami rozwożę chipsy – żartuje komandos.
– Mamy zasady, których się trzymamy. Jesteśmy jak rodzina, wszyscy mówimy do siebie po imieniu – nawet z dowódcą, zwykle nie używamy nawet stopni – opowiadają GROM-owcy.
Jakie cechy musi mieć operator GROM-u? – Inteligencję! – bez chwili wahania mówi oficer GROM. – Sprawność fizyczna jest oczywista, ale niektórzy myślą, że to wystarczy. Zapewniam, że nie. Operator GROM-u to żołnierz, który sam podejmuje decyzje. Tu trzeba myśleć, nie ma miejsca na bezmyślne wykonywanie rozkazów.
Umiejętności i inteligencję kandydatów na operatorów sprawdza się podczas selekcji. Na jej temat krążą legendy: mordercza, wycieńczająca, mało kto może ją przejść, odpadają najlepsi. I wszystko to prawda. Jej pierwszy etap odbywa się już na stronie internetowej GROM-u. Znajduje się tam ostrzeżenie dla osób, które chciałyby służyć w jednostkach bojowych GROM-u, a nie są w stanie zaliczyć egzaminu z wf jednostki. W takim wypadku proszeni są, aby już teraz zrezygnowali ze składania dokumentów.
Ci, którzy jednak się zdecydują, najpierw mierzą się m.in. z pływaniem, podciąganiem na drążku, bieganiem i walką wręcz. Kolejna próba odbywa się w górach, z dala od cywilizacji i komfortowych warunków. Instruktorzy wyciskają z nich siódme poty, kilkanaście razy dziennie męczą pytaniami: „Rezygnujesz?” i mówią o wygodnych, ciepłych fotelach. Wszystko po to, aby złamać kandydatów.
Zwykle selekcję przechodzi tylko około 10 procent jej uczestników. Reszta się poddaje, inni słabną aż do utraty przytomności. A dobre zdrowie i wytrzymałość są niezbędne.
Nagrodą za przejście selekcji jest nie tylko służba w najbardziej elitarnej jednostce polskiej armii, ale też opinie, jakie słyszą o sobie na całym świecie: najlepsi, profesjonaliści, pracuje się z nimi świetnie – mówią ci, którzy mieli okazję współpracować z GROM-em.
Miesiąc temu do Polski przyleciał były instruktor najlepszych snajperów jednostki NAVY SEALS Brandon Webb. Jego przewodnikiem po kraju był Drago, Polak, który wyjechał do Stanów i służył w SEALS-ach. Historia GROM-u tak bardzo ich zainteresowała, że postanowili nakręcić o niej film. – Uważamy, że to jedna z najlepszych jednostek specjalnych na świecie – mówili. – Amerykanie wiedzą, że jesteście świetni, ale nie znają waszych korzeni. A przecież jest o czym mówić, co pokazać.
Ale operatorów GROM-u doceniają także cywile. Ta tajemnicza jednostka jest bardzo popularna zwłaszcza wśród młodych ludzi. W 2012 roku wirtualny świat graczy obiegła informacja o tym, że w najnowszej wersji gry „Medal of honor” będzie można zagrać postać właśnie żołnierza GROM-u. Euforia na forach internetowych nie miała końca, zwłaszcza że żołnierz, na którym wzorowali się twórcy gry, istnieje naprawdę. W GROM-ie służył służył 14 lat. „Udział” w grze zaproponowali mu koledzy z NAVY SEALS.
W ostatni weekend operatorzy GROM-u dali pokaz skakania ze spadochronem podczas Ursynowskiego Dnia Cichociemnych, których tradycje dziedziczą. W przyszłą sobotę pokażą swój sprzęt i uzbrojenie w czasie Święta Wojsk Specjalnych w Krakowie.
*****
Dowódcą jednostki jest płk Piotr Gąstał, który służy w niej prawie od początku i w GROM-ie przeszedł wszystkie szczeble kariery.
Snajperzy z GROM używają kilku karabinów wyborowych, jednym z nich jest supernowoczesny CheyTac M200 Intervention. Mają też pistolety Glock 17 i FN Five-seveN i karabinek szturmowy HK 416. Ich wyposażenie to też sprzęt termo- i noktowizyjny, spadochrony, sprzęt służący do desantowania z wysokości kilku kilometrów oraz roboty inżynieryjno-pirotechniczne.
Przyjaźń i braterstwo broni - co oznaczają te słowa było widać, słychać i czuć na spotkaniu dwóch amerykańskich komandosów elitarnej jednostki SEALs z żołnierzami nie mniej elitarnej jednostki GROM. Drago - którego już państwu w Polsce i Świecie przedstawialiśmy i Brandon - który z kolei słynie z tego, że szkoli wszystkich snajperów, spotkali się w Warszawie z polskimi towarzyszami broni. I wspominali, że gdy ramię w ramię walczyli w Iraku, nie było widać różnic między gromowcem a sealsem.
Za gloryfikowanie morderców powinna być jakaś kara ustanowiona w kodeksie karnym
A za pierdolenia głupot kara śmierci
Ostatnio na sadisticu pojawiło się kilka artykułów bardziej lub mniej historycznych, a rutyną są faworyci Nagrody Darwina z Rosji. Stwierdziłem, że można by to połączyć i opisać najbardziej elitarne jednostki nadwołżańskiej krainy. Temat o tyle (wg mnie) ciekawy, że tam zwykły cywil jest cholernie niebezpieczny i nietypowy.
Nie będę się jednak skupiał na historii, bo daty, nazwiska i masa nazw radzieckich instytucji nie należą do najciekawszych elementów Specnazu. Tematem będzie szkolenie, czyli to, co może każdego sadola zadowolić. Cytaty pochodzą ze Specnazu Wiktora Suworowa.
Najpierw słowo wstępu: Specnaz- wyraz powstały przez sklejenie dwóch innych „specjalnoje naznaczenije”, co oznacza „specjalnego przeznaczenia”. To uderzeniowe formacje radzieckiego wywiadu wojskowego, które w swych działaniach łączyły elementy szpiegostwa, terroru oraz szeroko pojętych akcji dywersyjnych i partyzanckich. W ich skład wchodzili zakonspirowani agenci, czyli cudzoziemcy zwerbowani przez radzieckich szpiegów, zawodowe oddziały złożone z najlepszych sportowców ZSRR- często rekordzistów świata czy mistrzów olimpijskich- oraz oddziały utworzone ze starannie wybranych i doskonale przeszkolonych żołnierzy z poboru.
„Dzień był zimny i pochmurny. Wiał porywisty wiatr. Po niebie mknęły postrzępione chmury. Zastępca szefa Specnazu 17. Armii i ja staliśmy obok starego mostu kolejowego. Wiele lat temu budowano tu linię kolejową, a z jakichś przyczyn jej nie ukończono. Pozostał po niej most nad ołowianą wodą. Wydawał się bardzo wysoki, co najmniej piętnaście metrów.
Trwały zawody Specnazu, w których ja i podpułkownik byliśmy stroną oceniającą. Otaczała nas nieopisana pustka. Olbrzymie połacie lasu, w których niedźwiedzia można spotkać częściej niż człowieka.
Trasa zawodów liczyła wiele dziesiątków kilometrów. Mokrzy, czerwoni z wysiłku żołnierze, obwieszeni bronią i oporządzeniem pokonywali ją kilka dni- biegiem, szybkim marszem, znów biegiem. Twarze zarosły im brudną szczeciną, jedzenia nie ma, wody można napić się tylko ze strumyków i jezior. Normy postawione bardzo ostre. Na trasie przygotowano wiele nieprzyjemnych, trudnych do przewidzenia przeszkód. Na naszym punkcie kontrolnym pomarańczowe strzałki wskazują żołnierzom, że muszą wbiec na most. Pośrodku mostu kolejna strzałka pokazuje ostrym szpicem wprost na barierkę. Następny żołnierz, biegnący daleko za swoją grupą, wkroczył na most. Ze zmęczenia patrzy tylko pod nogi. Ale o to dotarł na środek mostu, pobiegł dalej, potem nagle się zatrzymał. Zawrócił, patrząc na strzałkę, która pokazuje Mo drogę ku krawędzi. Spojrzał przez barierkę. Na odległej, błotnistej wysepce porośniętej trzciną dostrzegł następną strzałkę. Ogromna pomarańczowa, widoczna z daleka. Żołnierz zagwizdał niewesoło. Wdrapał się na barierkę, zaklął i z całym swym wyposażeniem skoczył. Kiedy leciał w dół, także chciał w dosadnych, żołnierskich słowach wyrazić, co myśli o swym losie i całym Specnazie, wyszedł jednak z tego tylko długi, rozdzierający skowyt. Plusnęła czarna, zimna woda. Długo nie wypływał. W końcu na powierzchni pojawiła się jego głowa. Była już późna jesień, woda była lodowata, ale żołnierz płynął ku odległej wyspie. A przed nim jeszcze daleka droga. Nie było żadnych środków ratowniczych. A i ratować nie było komu.
- A jeśli ktoś utonie?- nie wytrzymałem.
- Jeśli utonie, to znaczy, że nie nadawał się do Specnazu.
Nie nadawał się do Specnazu- w tym zdaniu zamyka się cała filozofia szkolenia bojowego.
Programy szkolenia bojowego Specnazu opracowane zostały przy udziale najlepszych psychiatrów w Związku Radzieckim. Jednym z najistotniejszych aspektów przygotowania bojowego jest umiejętność przeżycia w ekstremalnych warunkach. Związek Radziecki był ogromnym krajem. Było w nim wystarczająco wiele miejsc, gdzie w promieniu setek kilometrów nie ma żadnego człowieka. Najlepszy sposób treningu to desantowanie niewielkiej grupy (3-4 ludzi) na spadochronach w zupełnie nieznanym miejscu, gdzie nie ma ludzi, dróg, niczego oprócz oślepiających połaci śniegu. Zwykle takiej grupie nie dawano ani mapy, ani kompasu. Każdy z członków grupy jest uzbrojony w karabin Kałasznikowa, ale posiada do niego tylko jeden nabój. Oprócz tego każdy dostaje nóż i saperkę. Zapas żywności jest także minimalny. Czasem to minimum oznacza: nic. Nie wiadomo też, ile grupa będzie musiała maszerować: dzień, 5 dni czy też 15. Nabój można wykorzystać w dowolny sposób- na zabicie jelenia, łosia, niedźwiedzia. Mięsa takiego zwierza starczyłoby na długą drogę. Ale z drugiej strony, co będzie jeśli zaatakują wilki, a naboju nie ma?
Szkoła przetrwania rozpoczyna się od przygotowania indywidualnego. Zanim żołnierz trafi do grupy, powinien wcześniej umieć przeżyć sam, sprawdzić własne siły. W przeciwnym razie jeśli wysłana zostanie grupa złożona z żołnierzy, którzy nie mają wcześniejszego treningu indywidualnego, u najsłabszego z nich może pojawić się pokusa zjedzenia w krytycznej sytuacji własnego towarzysza. Rozmowy z żołnierzami Specnazu pokazywały, że przy silnym wyczerpaniu pokusa kanibalizmu jest bardzo silna.
Aby trening w warunkach ekstremalnych był bardziej realistyczny, grupa nie ma ze sobą radiostacji, w ten sposób nie może przekazać żadnego wezwania o pomoc.
Zajęcia zaczynają się od skoku spadochronowego w najbardziej nieprzyjaznych dla człowieka warunkach: na cienki lód, w las, w górach. W 1982 roku trzech radzieckich spadochroniarzy wykonało nawet skok do krateru Wulkanu Awaczyńskiego. Ich zadanie rozpoczęło się od wydostania krateru. Marsze rozpoczynano także na szczycie Elbrusu (5642 m n.p.m), Piku Lenina (7134 m n.p.m) czy Piku Kommunizma (7495 m n.p.m).
Zrozumiałe, że w warunkach współczesnej Europy potrzebne są inne nawyki i szkolenie o nieco innych charakterze. Takie treningi były przeprowadzane, zresztą nie mniejszą intensywnością. W tym celu żołnierzy Specnazu ubierano w czarne, więzienne drelichy i wypuszczano nocą w centrum dużego miasta. Przy tym miejscowe radio i telewizja podawały informacje, że z więzienia zbiegła grupa szczególnie groźnych przestępców. „Przestępcy” mieli rozkaz wrócić do koszar. Z kolei miejscowej milicji i wojskom MWD wydawano rozkaz szukania zbiegów. Tylko najwyżsi dowódcy MWD wiedzieli, że są to ćwiczenia. Placówki niższego szczebla działały jak w realnych warunkach. Zazwyczaj dowództwo informowało posterunki, że nie są uzbrojeni i o ich schwytaniu natychmiast należy zawiadomić zwierzchników. Jednak milicja bardzo często nie wierzyła, że przestępca nie jest uzbrojony i dlatego używała broni. Czasem schwytanego przekazywano pobitego do nieprzytomności. Wykorzystywano także psy.
Oficer Specnazu ma za sobą także specjalne kursy językowe, oprócz tego w każdej kompanii znajdował się oficer-tłumacz, który biegle posługiwał się co najmniej dwoma językami. Ale Specnaz ma przecież działać w niewielkich grupach i taka osoba nie zawsze będzie pod ręką, więc przesłuchujący jeńca żołnierz powinien w pewnym zakresie rozumieć język wroga. Zwykły żołnierz Specnazu władał, oczywiście w niezbędnym zakresie, piętnastoma językami obcymi. Ile czasu wymagało takie przygotowanie? Dwóch minut.
Wyobraź sobie, że pojmała Cię grupa Specnazu. Twojemu koledze na pokaz przypalili dłonie rozpalonym żelazkiem i wbili w głowę wielki gwóźdź. Pytająco patrzą na Ciebie, kiwnąłeś głową: to znaczy, że zgodziłeś się mówić. Każdy żołnierz ma jedwabną chustkę z podręcznym słownikiem- to płachta jedwabiu z szesnastoma rzędami pytań i odpowiedzi. Pierwsze zdanie brzmi: „Milcz, bo cię zabiję.” Podoficer wskazuje na nie. Obok jest ono przetłumaczone na angielski, francuski, niemiecki i inne języki.
Żaden żołnierz nie ma prawa bać się ognia. W całej Armii Radzieckiej, w każdym rodzaju wojsk, przykładano kolosalne znaczenie do psychologicznego szkolenie żołnierzy na wypadek kontaktu z ogniem. W marynarce stare okręty podwodne stawiano na mieliznach, zamykano kilku marynarzy w przedziale i wzniecano w nim pożar. W wojskach pancernych czołgistów zamykano w starym czołgu i podkładano pod niego ogień czy też wzniecano pożar wewnątrz. A często i tu, i tam. Żołnierz Specnazu nie był zwyczajnym żołnierzem- przychodziło mu częściej spotykać się z ogniem niż komukolwiek innemu dlatego ogień towarzyszył szkoleniu bojowemu od pierwszego do ostatniego dnia. Minimum raz dziennie widzi on ogień, który stanowić może zagrożenie dla jego życia. Zmusza się go do skoków przez szerokie rowy, na których dnie huczą płomienie. Biega po palących się pomieszczeniach i mostach. Skacze na motocyklu pomiędzy ścianami ognia. Pożar może wybuchnąć obok niego w dowolnym momencie: kiedy śpi, je, wykonuje skok ze spadochronem. Żołnierza uczono walki z ogniem i sztuki ochrony przed nim siebie i kolegów wszystkimi możliwymi sposobami: turlania się po ziemi, żeby ugasić płonącą odzież, tłumienia płomieni ziemią, gałęziami, pałatką. W walce z ogniem najważniejsze było nie to, aby nauczyć metod obrony przed nim, ale wpoić przekonanie, że ogień to codzienny towarzysz jego życia, który zawsze jest obok żołnierza i go nie opuszcza.
Kolejnym elementem szkolenia było oswojenie z widokiem krwi i zabijaniem. Dla Specnazu to zadanie było znacznie ważniejsze i bardziej skomplikowane niż na przykład piechura. Żołnierz piechoty zabija zwykle z odległości powyżej 100 metrów. Nie widzi wyrazu twarzy wroga. Żołnierz Specnazu powinien zabijać przeciwnika, patrząc mu prosto w oczy. Dane mu będzie patrzeć na krew, często należącą do niewinnych ludzi.
Grupę młodych żołnierzy Specnazu zrywa w nocy z łóżek dźwięk alarmu bojowego i każe się dać w „pościg za agentem.” Wielokilometrowy tor przeszkód. Przeszkód jest bardzo wiele. Połamane schody, szczeliny w murze, liny nad rowami i lejami. Wszystko mokre i oślizgłe. Na trasie jest wiele zburzonych domów. Wszystko jest rozbite, połamane, ziemię zalegają odłamki szkła. Po poligonie pełzną światła reflektorów, które tylko oślepiają. Wbiegają do ciemnej piwnicy. Drzwi wyrwane z zawiasów. Cała grupa w pełnym biegu, ani na chwilę nie zwalniając, rzuca się w lepką ciecz. Nagle rozbłyskuje światło. Oni nie są w wodzie. Wszędzie jest krew! Krew po kolana, po pas, po pierś. Na ścianach i suficie kawałki zgniłego mięsa, zwały wnętrzności. Stopnie śliskie od śluzowatych kawałków mózgu. Po chwili ktoś spuszcza ogromnego psa. Wyjście jest tylko jedno.
Później do programu można włączyć takie śmieszne ćwiczenie: złapać ciężarną kotkę, brzytwą rozciąć jej brzuch i policzyć ile miała kociąt. Żołnierz nie ma rękawiczek, kotka drapie, a jemu nikt nie pomaga. Jako „instrument chirurgiczny” pozwalają mu tylko wykorzystać tępe i na dodatek połamane ostrze do golenia.
Oddziały Specnazu często trenowały w centrach szkoleniowych gdzie szczegółowo i w sposób możliwie zbliżony do rzeczywistości odtwarzano warunki i atmosferę rejonów przyszłych działań bojowych. W takich centrach spotykało się makiety rakiet Pluton, Pershing, Lance, samolotów-nosicieli broni atomowej, Mirage IV, Jaguar i innych systemów artyleryjskich. Grupy, które działały przeciwko takim obiektom, miały do przebycia wiele linii zasieków i wiele punktów kontrolnych. Grupa, którą ochrona obiektu pojmała, była poddana torturom, aby wybić z głów żołnierzy Specnazu możliwość znalezienia się w niewoli, zarówno w realnych warunkach, jak i na ćwiczeniach. Stale zwracano im uwagę, że niewola jest gorsza od śmierci. Przy tym wagę przykładano bynajmniej nie do szlachetnych motywów. Po prostu żołnierzom pokazywano filmy dokumentalne z okresu II wojny światowej, odwiedzali też oni muzea na miejscu dawnych obozów koncentracyjnych. Początkowo żołnierza ścigano na ćwiczeniach i po pojmaniu okrutnie torturowano, potem pokazywano mu filmy z okresu wojny, potem chwytano znowu, torturowano i znów pokazywano okropności obozów koncentracyjnych.
Warto też wspomnieć o Sambo, systemie walki stworzonym w ZSRR w latach 30. Niejaki Oszczepkow był trenem oddziałów specjalnych. Opracował system chwytów i uderzeń dla obrony człowieka walczące z jednym lub kilkoma przeciwnikami uzbrojonymi w różnorodne typy broni. Podstawą systemu było karate i judo. Stworzono metody walki z przeciwnikiem uzbrojonym w bambusowy kij, pistolet, nóż, kastet, karabin z bagnetem i bez niego, łom, łopatę. Ćwiczono przeróżne kombinacje: jeden człowiek z łopatą, drugi z pistoletem; jeden z łomem, drugi ze sznurem; jeden z długą łopatą, drugi z saperką; jeden z toporem na trzech z gołymi rękami itd. „
To oczywiście tylko fragmenty. Do tego należy dodać nieludzkie warunki podczas szkolenia, brutalną rywalizację między członkami i rolę psychologów, którzy robili ze zwykłych ludzi maszyny do zabijania. Jeżeli ktoś się zainteresował, to odsyłam do całości. Aha, jeszcze jedno. Opisy dotyczył Specnazu ZSRR, który był jego pięścią i aparatem tak samo ważnym jak KBG lub nawet ważniejszym. To, co można zauważyć w dzisiejszych czasach, to już nie to samo.
Może zacznijmy od Australijskiego TAG (E):
Oni to są hardkorzy A nie jakiś debil wspinający się po barbakanie.
Może ktoś da jakiś dobry materiał o GROMie?
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Dobry specjals